Dużo jeżdżę po Małopolsce, przeważnie pekaesem i busami. Z
racji zawodu dużo jeżdżę – chętnie bym tak napisał, ale to z
innej racji. Z powodów zawodowych dużo jeżdżę – o tak to
można ująć.
Tłukę się do tej Tokarni z tymi
rajdowcami. Rajd przez Politechnikę, rajd przez Aleje, przez
Zakopiańską. Migają szare, mokre od deszczu galerie handlowe,
fastfudy, przystanki z szarymi ludźmi wtapiają się w szare ulice.
Dalej jak 300 metrów nie widać nic. A ja ze strachu umieram.
Najbardziej przeraża mnie w tych rajdowcach, co busy prowadzą, ich
niezachwiana wiara we własne umiejętności. Chociażby trochę
samokrytyki! Trochę powątpiewania w siebie i swoje kwalifikacje!
Więcej rozwagi! Ale nie... z każdym zakrętem, z każdym
wyprzedzaniem, z każdym użytym klaksonem nie zachwiana wiara w
siebie-rajdowca. A że to on-rajdowiec na drodze ma racje, a że to
on-rajdowiec tu rządzi, a że to on-rajdowiec wie najlepiej i w
ogóle jest najlepszy, i „najszybszy w mieście” (jak również i
na wsi)! Sobiepaństwo i warcholstwo!
Raz wsiadam do
takiego busa, i co? Otóż, że jakaś tam babcia, czy dziewczyna,
czy chłopiec czy facet nawet, czyni znak krzyża, obok mnie, przed
podróżą, zdążyłem się przyzwyczaić. Nie dziwi mnie to. Wcale
mnie to nie dziwi, że człowiek w Panu Bogu szuka oparcia by
przetrwać trasę z takim jednym czy drugim rajdowcem. Taki to po
krajówce między tirami, suwami i innymi samochodami, jak z
kartoflami, doładowanym do wiwatu, po sufit busem pędzi z
prędkością ponad stówę grubo. Sam bym znak krzyża uczynił,
gdybym nie czuł, że bluźnię! Ale jak sam kierowca znak ten na
piersi stawia, krzyżyk wyjęty spod koszuliny całuję, to ja,
przepraszam bardzo... wpadam w panikę, bo tego to już zbyt wiele! W
panikę wpadam jeszcze większą, bo i tak paranoik jestem, i
podróżować się po prostu boję. Choć tu paradoks. Kocham podróże
nad życie i miłość to, z powodu tego strachu przed podróżą
właśnie, trudna. Gdy ten rajdowiec krzyżyk całuje, to ja już
jestem w panice. Klaustrofobii objawów dostaje, dusze się, pocę,
telepie mnie, cykora w strachu na ślepo szukam! Bo przecież, dla
mnie, jest logiczną rzeczą już nim ruszy, a gdy ruszy to tylko się
moja teza potwierdza, że on, rajdowiec ten, zawierzając wszystko
Panu Bogu, w ręce Pana Boga swój i nasz los oddając, może
przecież czujność stracić! Może robić to co każdy inny
rajdowiec powożący busem robi i robić to jeszcze bardziej
wewnętrznie przekonany o bożym przyzwoleniu na jego fatalne, być
może, w skutkach poczynania! Może zbyt pewny siebie, swoich
umiejętności i dokładając do tego przekonanie, że sam Pan Bóg
go prowadzi, nieodpowiedzialnie w zakręt ze zbyt dużą prędkością
wjechać! Może manewr wykonać, który być może tylko "z bożą
pomocą" udać się może! Może wyprzedzać nie tam gdzie
trzeba, na ciągłej, na zakręcie, bo przecież sam Pan Bóg od
złego uchowa i dzwonu nie będzie. Może w końcu, o marności,
czego najbardziej się boje, przecież w informacjach w radiu wciąż
o tym słucham, nie dostosować prędkości do warunków panujących
na drodze! I w rów, w chałupę lub w słup jak nic walniemy, jeśli
Bóg nie pomoże, ponosząc lekki lub ciężki uszczerbek na zdrowiu!
Najbardziej jednak lęk i obrzydzenie we mnie budzi
pycha takiego kierowcy. Przecież jest w Piśmie napisane:„Wielu
zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi będzie”.
Mimo tych powszechnie znanych słów. Jak by wbrew im nawet, za nic
ewangelie mając, taki rajdowiec pędzi jak by w Monte Carlo jechał
i o pudło walczył! Pycha! Nie dość, że sam w swoje zdolności
rajdowca bezkrytycznie wiarę pokłada, to jeszcze Najwyższego w to
wszystko wciąga! A skąd niby Pan Bóg, miał by czas, żeby nad nim
właśnie czuwać? No skąd? Mało to samochodów jeździ, mało?
Mało Pan Bóg do roboty ma? Tu wojna, tam kataklizm, tu jedzie
autokar z izraelskimi turystami? „W tym bieda, że pan Bóg coraz
starejszy, co raz częściej odpoczywa
”, to też pod
uwagę należy wziąć. Wiec czemu nad nim, rajdowcem-szalonym
prowadzącym busa miał by właśnie czuwać, zapytuje?
Ogólnie rzecz biorąc, nie mieszając już w to najwyższej
instancji, brak pokory za kierownicą mnie wkurza. Nie lubię jeździć
z tymi, co przez wioskę w zimie dziewięć dych walą. Brak
wyobraźni. Choć wiem, że mierzyć innych swoją miarą nie wypada,
ale ja wyobraźnię mam rozwiniętą. Rozwiniętą nawet za bardzo.
Tak wiem, ten rozwój w złą stronę poszedł. Kiedy jadę szybko,
swoim bolidem renault Clio 1.1 to jeżeli już tą prędkość
rozwinę to oczami wyobraźni widzę; jak pies, jak dziecko, jak
jakaś staruszka wprost pod koła z bocznej uliczki wybiega. Albo
dziadek do kościoła się spieszy i ja go maską kasuję, mimo
usilnej próby wyminięcia i gwałtownego hamowania. Zresztą nawet
nie muszę dużej prędkości rozwijać! Ja to na rowerze jadąc
oczami wyobraźni widzę! Obraz ten mnie prześladuje! To też
jeszcze bardziej mnie wkurza, kiedy ktoś jedzie bez wyobraźni i
pokory właśnie, i do tego ludzi wiezie! To być nie może!
Dotłukłem się do Tokarni. Wysiadam styrany, powietrze łapczywie
pompuje do płuc, chce ziemię pod stopami całować. Pada jak padało
w szarym Krakowie. Szara i mokra dolina.
Kiedy wracam,
kolejnym busem, to słyszę w radio, że bus z Zakopanego do Krakowa
rozbił się w Poroninie. Pięć osób do piachu. Powód nadmierna
prędkość, niedostosowana do warunków panujących na drodze. Tam
niestety Pan Bóg chwili dla kierowcy i tych pięciu nieszczęśników
nie znalazł. A może nie znalazł dlatego, że to w Poroninie... –
myśl dziwna czoło przebiega. Na liczniku busa, którym jadę do
Krakowa widzę 150 km\h i wchodzimy w zakręt.
----------------------------------------------------

Do Tokarni jechałem z rajdowcami, żeby spotkać się z panem
Józkiem. Pan Józek jest rzeźbiarzem. Jest stąd. Pochodzi z
chłopskiej rodziny, która gospodarzyła tutaj od pokoleń. W wieku
20 lat został kościelnym i jest nim do dziś. Wszystkiego nauczył
się sam. Na chwałę Bogu i człowiekowi tworzy ponad czterdzieści
lat. Jest autorem słynnego Chrystusa Palmowego na osiołku, którego
mieszkańcy Tokarni w zgodzie ze starym, przez ponad 200 lat
zapomnianym, zwyczajem obwożą dokoła kościoła w Niedziele
Palmową.
Na zachodnim zboczu Urbanowej Góry wznoszącej się
nad Tokarnią stworzył kompleks rzeźb zwany Kalwarią Tokarską.
Będzie to już ze trzydzieści lat jak, co jakiś czas, taszczy pod
górę kolejne elementy swojego dzieła. Kiedyś usypał nawet
kopiec. Długo sypałem ten kopiec, ludzie patrzyli i po głowach
się stukali jak z taczkami tam i na zaś latałem. I po co ten
kopiec sypiesz? Pytali. A ja ten kopiec usypałem, bo sobie
pomyślałem tak: w Krakowie nasi bohaterowie Kościuszko i Piłsudski
kopce maja, a zwykłym ludziom kopców nie sypią! To postanowiłem,
że na chwałę takiemu zwykłemu człowiekowi, chłopu kopiec
usypie. Kopiec pan Józef zwieńczył figurą zatroskanego
Chrystusa. Napis na granitowej płycie głosi : Chłopom polskim.
Szczęść Boże!
