sobota, 30 listopada 2013

Kiedyś dzikie pola, dzisiaj rosną nam galerie














   Kiedyś nie było tutaj prawie niczego. Parę domków, ogródki działkowe i zaniedbane pola. Trochę wieś, trochę przedmieście – nie wiadomo co. Teraz jest „Polska w budowie” ze wszystkimi swoimi mankamentami. Stare domki ustępują miejsca wielkim hipermarketom. Pola zostały zamienione w parkingi. Działki są powierzchnią pod zabudowę wielorodzinną.
   Powstają zamknięte osiedla i wille. Przez niewyasfaltowaną lub dziurawą jak sito drogę sąsiadują z rozlatującymi się domkami działkowymi zamieszkanymi przez bezdomnych. Tak właśnie wygląda kawałek Krakowa za nowo-otwartą Galerią Bronowice. Wystarcz przejść się kilkadziesiąt lub kilkaset metrów od budynku na północ albo północny wschód i można to zobaczyć na własne oczy.    Przed galerią też jest swojsko. Jedyną uporządkowaną rzeczą, którą można dostrzec, to odległe trzy wysokie bloki osiedla Azory na ul. Gnieźnieńskiej i lampy na parkingu przed Ikea. Reszta to może nie jest jeszcze chaos, ale na pewno nie jest to ład. Niby gdyby to wszystko od siebie oddzielić, wyjąć z kontekstu, nie było by to takie złe, jakoś by wyglądało, przynajmniej byłoby kolorowe albo może funkcjonalne. Wszystko razem, jest po prostu takie jakie jest.

wtorek, 12 listopada 2013

Wspaniale Miejsce


  
   Jadę autobusem 194 przesiadam się w tramwaj co jedzie na pętle. Za oknem mijam betonowe bloki starego osiedla. Stacja, hipermarket, trzypasmówka [rano wiecznie zapchana] i rząd ekranów akustycznych wysokich na 5 metrów. Po lewej stronie, nad ekranami, widać jak piętrzą się gęsto upchane nowe osiedla, masa ludzi tam mieszka. Pętla nazywa się Czerwone Maki, do pętli od południowej strony dochodzi ulica o tej samej nazwie. Jeśli by tak, ktoś poszedł tą ulica, to kiedy minie już cmentarz, do którego niebezpiecznie zbliżają się nowo-powstałe bloki [obok jest również piękny plac zabaw], to szpaler drzew wzdłuż drogi zaprowadzi go do Szpitala Specjalistycznego im.dr J.Babińskiego w Kobierzynie. Nie jest daleko 15 minut.
 
   "Kraków i Nowa Huta/Sodoma z Gomorą/Z Sodomy do Gomory/Jedzie się tramwajem"

  
   Co tam podróż z Krakowa do Nowej Huty. Polak chętniej jedzie za granicę! Tutaj paszportu nie trzeba, w końcu jesteśmy w unii. Z Krowodrzy, Bronowic, Kurdwanowa czy Bieżanowa, bilet do europy kosztuje - cały 3,80, ulgowy - nie wiem. Zawiezie nas MPK. Wsiadasz w tramwaj czy autobus i mkniesz. Wysiadka Czerwone Maki i jesteś. Przed tobą Europa! Poniedziałek kolacja w Paryżu. Wtorek imprezka w Barcelonie. Środa skubiesz trawkę w Amsterdamie. Czwarteczek zwiedzanie i biforek w Atenach. Piąteczek gruba biba w Londynie, budzisz się w sobotę skacowany na afterze w Brukseli. Niedziela Kobierzyn odwyk. Wszystko na miejscu.
     
    Gdzie mieszkasz? W Paryżu?! Suuuuuper ej! O ja! - dobiega do mnie rozmowa z końca tramwaju dwojga młodych ludzi. Fakt Super.
    
    Nomenklatura [a może to nie tylko kwestia nomenklatury] owych peryferii wzbudza w Krakusach i Krakowianach z większym stażem odczucia ambiwalentne. Bo i zdarza się, że człowiek chwaląc się mieszkaniem w jednej z "europejskich stolic" spotyka się z wyrazami podziwu i nieudawanym zachwytem, ale zdarzyć się może też coś wprost przeciwnego i wtedy posiadacz bądź lokator z obrzeży musi liczyć się z szyderstwem i złośliwością interlokutora. To też bezpieczniej, chwaląc się nowym mieszkaniem, zamiast nazw stolic używać nazwę ulicy. Taki Krakus, odwiecznie tylko rynek i okolice najbliższą znający, nie połapie się w czym rzecz i tym oto sposobem uniknie się szyderstwa.

      Pomieszkuję tam.

    Pamiętam.... pierwszy Października. Siódma trzydzieści rano. Wsiadam do 194, chce na ukochane Azory wrócić, na Prądnik, Krowodrzę, na Bronowice. Do ronda Grunwaldzkiego jadę sześćdziesiąt pięć minut. Dalej już nie pamiętam.... Prawie całą powieść znanego pisarza przeczytałem, zresztą tylko ona ratuje mnie od omdlenia, uciekam z puszki z sardynkami, więcej stojącej jak jadącej, w świat przedstawiony w powieści. Jakieś dobre trzy dni zajęło wielu ludziom dojście do wniosku, że jednak może lepiej zostawić samochód w domu. Zostawili. Te trzy dni później wsiadam ponowie w 194. Pora ta sama. Ścisk jak ścisk, trudno... Tym razem seria wywiadów znanej dziennikarki w formie książki mnie ratuje, ale trasę do ronda pokonujemy już w minut trzydzieści pięć! Jest postęp!


       Lepszy świat    

     W drugą stronę. Kiedy znów z Azorów w tamtą stronę jadę, kiedy znów jak zwykle się przesiadam i wsiadam w tramwaj na rondzie Grunwaldzkim. Jedzie  menel, życiem wyraźnie zmęczony i chrapie. W tą samą co ja stronę jedzie. Kierunek Czerwone Maki. Myślę sobie... może w poszukiwaniu lepszego życia? Może do Londynu, może do Brukseli albo do Paryża... Na saksy, za chlebem, zapomnieć albo uchodźca, że polityczny znaczy się, tramwajem do Europy jedzie. Tanio bo za 3,80, chociaż on pewnie nie zapłacił.











piątek, 8 listopada 2013

Busem po Małopolsce / Świątkarz

Dużo jeżdżę po Małopolsce, przeważnie pekaesem i busami. Z racji zawodu dużo jeżdżę – chętnie bym tak napisał, ale to z innej racji. Z powodów zawodowych dużo jeżdżę – o tak to można ująć.

Tłukę się do tej Tokarni z tymi rajdowcami. Rajd przez Politechnikę, rajd przez Aleje, przez Zakopiańską. Migają szare, mokre od deszczu galerie handlowe, fastfudy, przystanki z szarymi ludźmi wtapiają się w szare ulice. Dalej jak 300 metrów nie widać nic. A ja ze strachu umieram.

Najbardziej przeraża mnie w tych rajdowcach, co busy prowadzą, ich niezachwiana wiara we własne umiejętności. Chociażby trochę samokrytyki! Trochę powątpiewania w siebie i swoje kwalifikacje! Więcej rozwagi! Ale nie... z każdym zakrętem, z każdym wyprzedzaniem, z każdym użytym klaksonem nie zachwiana wiara w siebie-rajdowca. A że to on-rajdowiec na drodze ma racje, a że to on-rajdowiec tu rządzi, a że to on-rajdowiec wie najlepiej i w ogóle jest najlepszy, i „najszybszy w mieście” (jak również i na wsi)! Sobiepaństwo i warcholstwo!

Raz wsiadam do takiego busa, i co? Otóż, że jakaś tam babcia, czy dziewczyna, czy chłopiec czy facet nawet, czyni znak krzyża, obok mnie, przed podróżą, zdążyłem się przyzwyczaić. Nie dziwi mnie to. Wcale mnie to nie dziwi, że człowiek w Panu Bogu szuka oparcia by przetrwać trasę z takim jednym czy drugim rajdowcem. Taki to po krajówce między tirami, suwami i innymi samochodami, jak z kartoflami, doładowanym do wiwatu, po sufit busem pędzi z prędkością ponad stówę grubo. Sam bym znak krzyża uczynił, gdybym nie czuł, że bluźnię! Ale jak sam kierowca znak ten na piersi stawia, krzyżyk wyjęty spod koszuliny całuję, to ja, przepraszam bardzo... wpadam w panikę, bo tego to już zbyt wiele! W panikę wpadam jeszcze większą, bo i tak paranoik jestem, i podróżować się po prostu boję. Choć tu paradoks. Kocham podróże nad życie i miłość to, z powodu tego strachu przed podróżą właśnie, trudna. Gdy ten rajdowiec krzyżyk całuje, to ja już jestem w panice. Klaustrofobii objawów dostaje, dusze się, pocę, telepie mnie, cykora w strachu na ślepo szukam! Bo przecież, dla mnie, jest logiczną rzeczą już nim ruszy, a gdy ruszy to tylko się moja teza potwierdza, że on, rajdowiec ten, zawierzając wszystko Panu Bogu, w ręce Pana Boga swój i nasz los oddając, może przecież czujność stracić! Może robić to co każdy inny rajdowiec powożący busem robi i robić to jeszcze bardziej wewnętrznie przekonany o bożym przyzwoleniu na jego fatalne, być może, w skutkach poczynania! Może zbyt pewny siebie, swoich umiejętności i dokładając do tego przekonanie, że sam Pan Bóg go prowadzi, nieodpowiedzialnie w zakręt ze zbyt dużą prędkością wjechać! Może manewr wykonać, który być może tylko "z bożą pomocą" udać się może! Może wyprzedzać nie tam gdzie trzeba, na ciągłej, na zakręcie, bo przecież sam Pan Bóg od złego uchowa i dzwonu nie będzie. Może w końcu, o marności, czego najbardziej się boje, przecież w informacjach w radiu wciąż o tym słucham, nie dostosować prędkości do warunków panujących na drodze! I w rów, w chałupę lub w słup jak nic walniemy, jeśli Bóg nie pomoże, ponosząc lekki lub ciężki uszczerbek na zdrowiu!

Najbardziej jednak lęk i obrzydzenie we mnie budzi pycha takiego kierowcy. Przecież jest w Piśmie napisane:„Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi będzie”. Mimo tych powszechnie znanych słów. Jak by wbrew im nawet, za nic ewangelie mając, taki rajdowiec pędzi jak by w Monte Carlo jechał i o pudło walczył! Pycha! Nie dość, że sam w swoje zdolności rajdowca bezkrytycznie wiarę pokłada, to jeszcze Najwyższego w to wszystko wciąga! A skąd niby Pan Bóg, miał by czas, żeby nad nim właśnie czuwać? No skąd? Mało to samochodów jeździ, mało? Mało Pan Bóg do roboty ma? Tu wojna, tam kataklizm, tu jedzie autokar z izraelskimi turystami? „W tym bieda, że pan Bóg coraz starejszy, co raz częściej odpoczywa”, to też pod uwagę należy wziąć. Wiec czemu nad nim, rajdowcem-szalonym prowadzącym busa miał by właśnie czuwać, zapytuje?

Ogólnie rzecz biorąc, nie mieszając już w to najwyższej instancji, brak pokory za kierownicą mnie wkurza. Nie lubię jeździć z tymi, co przez wioskę w zimie dziewięć dych walą. Brak wyobraźni. Choć wiem, że mierzyć innych swoją miarą nie wypada, ale ja wyobraźnię mam rozwiniętą. Rozwiniętą nawet za bardzo. Tak wiem, ten rozwój w złą stronę poszedł. Kiedy jadę szybko, swoim bolidem renault Clio 1.1 to jeżeli już tą prędkość rozwinę to oczami wyobraźni widzę; jak pies, jak dziecko, jak jakaś staruszka wprost pod koła z bocznej uliczki wybiega. Albo dziadek do kościoła się spieszy i ja go maską kasuję, mimo usilnej próby wyminięcia i gwałtownego hamowania. Zresztą nawet nie muszę dużej prędkości rozwijać! Ja to na rowerze jadąc oczami wyobraźni widzę! Obraz ten mnie prześladuje! To też jeszcze bardziej mnie wkurza, kiedy ktoś jedzie bez wyobraźni i pokory właśnie, i do tego ludzi wiezie! To być nie może!

Dotłukłem się do Tokarni. Wysiadam styrany, powietrze łapczywie pompuje do płuc, chce ziemię pod stopami całować. Pada jak padało w szarym Krakowie. Szara i mokra dolina.

Kiedy wracam, kolejnym busem, to słyszę w radio, że bus z Zakopanego do Krakowa rozbił się w Poroninie. Pięć osób do piachu. Powód nadmierna prędkość, niedostosowana do warunków panujących na drodze. Tam niestety Pan Bóg chwili dla kierowcy i tych pięciu nieszczęśników nie znalazł. A może nie znalazł dlatego, że to w Poroninie... – myśl dziwna czoło przebiega. Na liczniku busa, którym jadę do Krakowa widzę 150 km\h i wchodzimy w zakręt.



----------------------------------------------------


    
 
Do Tokarni jechałem z rajdowcami, żeby spotkać się z panem Józkiem. Pan Józek jest rzeźbiarzem. Jest stąd. Pochodzi z chłopskiej rodziny, która gospodarzyła tutaj od pokoleń. W wieku 20 lat został kościelnym i jest nim do dziś. Wszystkiego nauczył się sam. Na chwałę Bogu i człowiekowi tworzy ponad czterdzieści lat. Jest autorem słynnego Chrystusa Palmowego na osiołku, którego mieszkańcy Tokarni w zgodzie ze starym, przez ponad 200 lat zapomnianym, zwyczajem obwożą dokoła kościoła w Niedziele Palmową.
Na zachodnim zboczu Urbanowej Góry wznoszącej się nad Tokarnią stworzył kompleks rzeźb zwany Kalwarią Tokarską. Będzie to już ze trzydzieści lat jak, co jakiś czas, taszczy pod górę kolejne elementy swojego dzieła. Kiedyś usypał nawet kopiec. Długo sypałem ten kopiec, ludzie patrzyli i po głowach się stukali jak z taczkami tam i na zaś latałem. I po co ten kopiec sypiesz? Pytali. A ja ten kopiec usypałem, bo sobie pomyślałem tak: w Krakowie nasi bohaterowie Kościuszko i Piłsudski kopce maja, a zwykłym ludziom kopców nie sypią! To postanowiłem, że na chwałę takiemu zwykłemu człowiekowi, chłopu kopiec usypie. Kopiec pan Józef zwieńczył figurą zatroskanego Chrystusa. Napis na granitowej płycie głosi : Chłopom polskim. Szczęść Boże!


sobota, 2 listopada 2013

Paweł









Kilka zdjęć przy okazji i do portfolio aktorskiego Pawła Petermana. Pawła na żywo, będzie można wkrótce zobaczyć - po raz kolejny, bo premiera była w kwietniu - w spektaklu "Pływalnia" realizowanym pod opieką artystyczną Krystiana Lupy.