Jadę autobusem 194 przesiadam się w tramwaj co jedzie na pętle. Za oknem mijam betonowe bloki starego osiedla. Stacja, hipermarket, trzypasmówka [rano wiecznie zapchana] i rząd ekranów akustycznych wysokich na 5 metrów. Po lewej stronie, nad ekranami, widać jak piętrzą się gęsto upchane nowe osiedla, masa ludzi tam mieszka. Pętla nazywa się Czerwone Maki, do pętli od południowej strony dochodzi ulica o tej samej nazwie. Jeśli by tak, ktoś poszedł tą ulica, to kiedy minie już cmentarz, do którego niebezpiecznie zbliżają się nowo-powstałe bloki [obok jest również piękny plac zabaw], to szpaler drzew wzdłuż drogi zaprowadzi go do Szpitala Specjalistycznego im.dr J.Babińskiego w Kobierzynie. Nie jest daleko 15 minut.
"Kraków i Nowa Huta/Sodoma z Gomorą/Z Sodomy do Gomory/Jedzie się tramwajem"
Co tam podróż z Krakowa do Nowej Huty. Polak chętniej jedzie za granicę! Tutaj paszportu nie trzeba, w końcu jesteśmy w unii. Z Krowodrzy, Bronowic, Kurdwanowa czy Bieżanowa, bilet do europy kosztuje - cały 3,80, ulgowy - nie wiem. Zawiezie nas MPK. Wsiadasz w tramwaj czy autobus i mkniesz. Wysiadka Czerwone Maki i jesteś. Przed tobą Europa! Poniedziałek kolacja w Paryżu. Wtorek imprezka w Barcelonie. Środa skubiesz trawkę w Amsterdamie. Czwarteczek zwiedzanie i biforek w Atenach. Piąteczek gruba biba w Londynie, budzisz się w sobotę skacowany na afterze w Brukseli. Niedziela Kobierzyn odwyk. Wszystko na miejscu.
Gdzie mieszkasz? W Paryżu?! Suuuuuper ej! O ja! - dobiega do mnie rozmowa z końca tramwaju dwojga młodych ludzi. Fakt Super.
Nomenklatura [a może to nie tylko kwestia nomenklatury] owych peryferii wzbudza w Krakusach i Krakowianach z większym stażem odczucia ambiwalentne. Bo i zdarza się, że człowiek chwaląc się mieszkaniem w jednej z "europejskich stolic" spotyka się z wyrazami podziwu i nieudawanym zachwytem, ale zdarzyć się może też coś wprost przeciwnego i wtedy posiadacz bądź lokator z obrzeży musi liczyć się z szyderstwem i złośliwością interlokutora. To też bezpieczniej, chwaląc się nowym mieszkaniem, zamiast nazw stolic używać nazwę ulicy. Taki Krakus, odwiecznie tylko rynek i okolice najbliższą znający, nie połapie się w czym rzecz i tym oto sposobem uniknie się szyderstwa.
Pomieszkuję tam.
Pamiętam.... pierwszy Października. Siódma trzydzieści rano. Wsiadam do 194, chce na ukochane Azory wrócić, na Prądnik, Krowodrzę, na Bronowice. Do ronda Grunwaldzkiego jadę sześćdziesiąt pięć minut. Dalej już nie pamiętam.... Prawie całą powieść znanego pisarza przeczytałem, zresztą tylko ona ratuje mnie od omdlenia, uciekam z puszki z sardynkami, więcej stojącej jak jadącej, w świat przedstawiony w powieści. Jakieś dobre trzy dni zajęło wielu ludziom dojście do wniosku, że jednak może lepiej zostawić samochód w domu. Zostawili. Te trzy dni później wsiadam ponowie w 194. Pora ta sama. Ścisk jak ścisk, trudno... Tym razem seria wywiadów znanej dziennikarki w formie książki mnie ratuje, ale trasę do ronda pokonujemy już w minut trzydzieści pięć! Jest postęp!
Lepszy świat
W drugą stronę. Kiedy znów z Azorów w tamtą stronę jadę, kiedy znów jak zwykle się przesiadam i wsiadam w tramwaj na rondzie Grunwaldzkim. Jedzie menel, życiem wyraźnie zmęczony i chrapie. W tą samą co ja stronę jedzie. Kierunek Czerwone Maki. Myślę sobie... może w poszukiwaniu lepszego życia? Może do Londynu, może do Brukseli albo do Paryża... Na saksy, za chlebem, zapomnieć albo uchodźca, że polityczny znaczy się, tramwajem do Europy jedzie. Tanio bo za 3,80, chociaż on pewnie nie zapłacił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.